Kedy skończy się kryzys?
Jak powszechnie wiadomo, Internet ułatwia życie. Cały czas
wierzę, że bardziej niż utrudnia. Mam taką prywatną teorię, że obecność poczty
elektronicznej (Internet w warstwie technologii komunikacyjnej, który na pewno
ułatwia życie) tak nam spowszedniała, że nawet nie przychodzi nam do głowy, by
ją jakoś specjalnie doceniać. Często natomiast przeceniamy wartość, jaką niesie
za sobą Internet traktowany jako medium (i to jest właśnie ten „Internet”,
który w mojej opinii życie może utrudniać). Nie zamierzam bynajmniej wypełnić
mojego tekstu tezami Nicholasa Carr'a („The Shallows: What the Internet Is
doing to our Brains”), który skupia się (w olbrzymim uproszczeniu) na tym, jak
konsumpcja treści w Internecie wpływa na nasze procesy kognitywne, zdolność do
koncentracji, kreatywność itp. Nawet gdy przyjmiemy, że zaczniemy konsumować
media internetowe tak jak tradycyjne – czyli z większym namysłem i przy wyższym
poziomie skupienia, bez ciągłego multitaskingu, skanowania jedynie nagłówków,
naszej świadomości wzbudzanej każdą kolejną porcją wiadomości, które wygrywają
wyłącznie nowością – to i tak nie rozwiążemy podstawowego kłopotu, który
definiuję jako utrudnienie procesu decyzyjnego.
Przyjmijmy oczywiście, mam nadzieję, że zgodnie z
oczekiwaniami czytelników „Proseed”, że informacje, które do nas docierają za
pośrednictwem mediów wykorzystujemy (też) do podejmowania decyzji o charakterze
biznesowym. Pamiętam jak przez mgłę, że na Wydziale Zarządzania UW mieliśmy
zajęcia podejmujące kwestie informacji w biznesie, która w idealnej postaci
miała być relewantna (czyli odnosząca siędo „naszego problemu”), aktualna i
oczywiście prawdziwa.
I tutaj zaczyna się wspomniany wyżej problem, który dzielę
na kilka podproblemów. Niezależnie od naszego merytorycznego przygotowania w
Internecie mamy często dostęp do wiedzy na najwyższym poziomie. Jeśli
interesuję się skutkami światowego kryzysu, mogę posłuchać lub przeczytać, co o
nim sądzą nobliści, najlepsi analitycy i bankowi stratedzy. Ktoś mógłby
powiedzieć – to rewelacja, źródło lepsze niż codzienna gazeta czy tygodnik,
„krojone” pod zdolności percepcyjne przeciętnego użytkownika.
Ale ja piszę o zdolności do podejmowania właściwych
decyzji... Do wiedzy o bardzo różnym poziomie dołóżmy więc jeszcze mnogość
opinii, które pozwalają albo utwierdzić się w swoich przekonaniach, albo
odwrotnie – zakwestionować dowolną tezę i punkt widzenia. Każdy autorytet ma
naturalną zdolność do przyciągania uwagi i wpływania na naszą ocenę sytuacji. W
gazecie lub telewizji możemy sobie zafundować dziennie kontakt z jednym, może
kilkoma, „guru” od interesujące go nas zagadnienia. A w Internecie? Dodajmy do
tego zanurzenie w mediach społecznościowych, które często stają się dla nas
„bramą” do innych mediów. Nie chcę udawać, że znam się na regu łach, jakimi
rządzą się grupy społeczne, ale zakładam, że nie będzie kontrowersyjnym
stwierdzenie, że znajomi mają częściej niż rzadziej poglądy podobne do naszych
własnych. A stąd prosta droga do stwierdzenia faktu – im częściej podążamy za
inspiracjami znajomych, tym większe prawdopodobieństwo, że raczej utwierdzimy
się we własnych opiniach, niż otworzymy na nowy sposób myślenia.
I tym samym dochodzimy do konkluzji, która nawiązuje do
tytułu tego tekstu. Żeby podjąć właściwe decyzje, które mogłyby zakończyć lub
skrócić okres kryzysu, decydenci muszą podejmować lepsze decyzje. A w tym celu
muszą przestać korzystać z Internetu.
Pisane 1 kwietnia 2013 roku.
Niniejszy tekst oryginalnie ukazał się w numerze 32
(kwiecień 2013) Proseeed
Komentarze
Prześlij komentarz